39. Rzędkowickie Skały – miejsce, do którego lubię powracać…

WITAM SERDECZNIE na moim blogu :)

Myślę, że każdy z nas ma swoje ulubione miejsca na Ziemi, takie szczególnie bliskie sercu – miejsca, w których czujemy się szczęśliwi i do których lubimy powracać. Ja mam takich kilka !!! :) Z pewnością jednym z nich są Rzędkowickie Skały na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Odkryłam je stosunkowo niedawno, bo dopiero w czerwcu 2010 (wcześniej jedynie o nich słyszałam), ale od tej pory odwiedzam je często. Teraz wygrzewając się w ciepłym domku i zastanawiając, o czym by Wam tym razem opowiedzieć, postanowiłam znowu o „Rzędkach”. Zapytacie dlaczego – przecież jest jeszcze tyle innych interesującym miejsc na Jurze – to prawda – jest ich mnóstwo i stopniowo będę o nich opowiadała. Dzisiaj mam jednak ochotę ponownie na Rzędkowickie Skały – to miejsce urzekło mnie i za każdym razem będąc tam robię nowe zdjęcia. Inne światło, ujęcie, mój stan ducha i powstają zupełnie nowe kadry :)

Wyjazd ten miał miejsce dokładnie 2 września 2011. Jak co czwartek, popołudniu wsiadłam na mój stary, poczciwy rower i pojechałam relaksować się na Jurę. A miałam co odreagować – starszy syn powitał po wakacjach szkołę, a młodszy poszedł po raz pierwszy do przedszkola i to ja byłam tym faktem bardziej zestresowana od niego – przewrażliwiona mamuśka ze mnie wyszła 😉 Dzień już znacznie się skrócił, więc nie mogłam sobie pozwolić na to, by pojechać gdzieś dalej – niestety :( ale 23 km w jedną stronę, spacer wśród Rzędkowickich Skał i powrót do domu (ten sam dystans, tylko inna trasa), to był idealny plan na wrześniowe popołudnie :)

Na miejsce dotarłam szybko i bezproblemowo. To niesamowite, ale spacerując pomiędzy tymi białymi skałami poczułam się wolna, beztroska i pełna wiary, że wszystko jest możliwe. Nikt mi nie przeszkadzał, bo oprócz mnie nikogo tam nie było. Pogoda sprzyjała – było ciepło i słonecznie. To wrześniowe popołudnie okazało się być idealnym do spacerowania i podziwiania Jury – w takim miejscu nic tylko nabrać duuuuuużo powietrza w płuca i wypuścić je z odgłosem podziwu – ja tak robię;)

Skały Rzędkowickie budzą podziw!!! Zabrałam tam już kilka osób, które do tej pory ich nie znały i wszystkie, bez wyjątku były nimi oczarowane.

Pokazałam już kilka zdjęć, „powiedziałam” czym jest dla mnie to miejsce, próbuję Was do niego zachęcić, a tymczasem osoby niezorientowane pewnie nie mają zielonego pojęcia, gdzie w ogóle te skały się znajdują. Otóż w ramach przypomnienia – Rzędkowickie Skały znajdują się na wschód od wsi Rzędkowice, w gminie Włodowice na Wyżynie Krakowsko- Częstochowskiej i wraz ze Skałami Kroczyckimi i Podlesickimi są jednym z największych i najpiękniejszych skupisk ostańców na całej Jurze. Tworzą one łańcuch ostańców skalnych na długości ponad 1 km. Nie lubię tu na blogu powtarzać się i staram się tego nie robić, dlatego po resztę informacji na temat tych skał odsyłam do moich archiwalnych wpisów: nr. 6 Rzędkowickie Skały (tam opisuję jak po raz pierwszy do nich dotarłam), nr 16 Rzędkowickie Skały jesienią ( próbowałam pokazać jak pięknie jest na Jurze jesienią) i nr. 27 Ruiny Cegielni w Mrzygłodzie ( tytułowa Cegielnia była pierwszym etapem wycieczki, a ostatnim „Rzędki”).

Znajdujące się tam skały przybrały różnorodne i ciekawe kształty – poniżej Turnia Lechwora, największy wapienny ostaniec w masywie Skał Rzędkowickich :)

Na kolejnym zdjęciu Okiennik Rzędkowicki – moim zdaniem jeden z najciekawszych ostańców skalnych na całej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej (we wpisie 16 też możecie go zobaczyć) :)

I jeszcze jeden kadr z tego malowniczego miejsca na Jurze :)

Mam nadzieję, że nie przynudzałam za bardzo i obiecuję, że następnym razem pokażę Wam coś zupełnie nowego (już nawet wiem, co to będzie 😉 ).

Zima zaatakowała i mrozy nie odpuszczają, więc uważajcie na siebie i ciepło się ubierajcie :)

POZDRAWIAM CIEPLUTKO !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :) :) :)

Wpis archiwalny – styczeń 2012

38. Zbiornik Włodowice

WITAM po raz pierwszy w 2012 Roku !!! :)

Pożegnanie Starego Roku i powitanie Nowego to taki wyjątkowy – przełomowy czas. Ja nadal jestem pod jego wpływem i tak, jak większość z nas zrobiłam podsumowanie tego, co minęło i poczyniłam również postanowienia noworoczne – teraz mam nadzieję, że pomyślnie uda mi się je zrealizować. Oczywiście nadzieja to nie wszystko – do realizacji trzeba konsekwentnie dążyć i ja postanawiam sobie być konsekwentną w tych dążeniach. Nie będę się tu rozpisywała o wszystkich moich postanowieniach noworocznych, tym bardziej, że niektóre z nich są bardzo osobiste – lepiej więc będzie jeśli pozostaną one w mojej głowie i na kartce papieru bezpiecznie schowanej 😉 Chciałabym jednak podzielić się z Wami tymi postanowieniami, które dotyczą mojej fotograficzno-turystycznej pasji. Otóż tak jak i w poprzednich latach chciałabym nadal rozwijać się w tym kierunku – poznawać nowe miejsca, odwiedzać te znane mi od lat, robić dużo zdjęć (coraz lepszych zdjęć), latem przemierzać na rowerze Jurę Krakowsko-Częstochowską i nadal promować ją na “moich” forach fotograficznych, a także tworzyć tu nowe wpisy. Wszystko to jest jak najbardziej realne do osiągnięcia, tylko wymaga czasu i zaangażowania. Patrząc dalej w przyszłość chciałabym poznać dokładnie cały obszar Jury Krakowsko-Częstochowskiej, a że nie od razu Rzym zbudowali zamierzam konsekwentnie do tego dążyć.

I dzisiaj po kilku wpisach, poświęconych atrakcjom Dolnego Śląska i wizycie w Republice Czeskiej, powracam do tematyki jurajskiej – tej szczególnie bliskiej memu sercu. Jura to obszar w południowej części Polski, ciągnący się pasem pomiędzy Krakowem, a Częstochową. To niezwykle urozmaicony historycznie, przyrodniczo i kulturowo region Polski – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Przez obszar ten poprowadzono wiele różnych szlaków turystycznych, ze Szlakiem Orlich Gniazd na czele. Wędrując nim możemy poznać pozostałości po dawnych warowniach, które teraz są malowniczymi ruinami, a także zobaczyć różne formacje skalne, które przybrały ciekawe kształty. Dzisiaj jednak będąc w takim nostalgicznym nastroju, nie będę opisywała żadnego zamku, ani spacerowała wśród skał, tylko zabiorę Was do miejsca, gdzie można się rozmarzyć i oddać refleksji. I zanim rozpiszę się o nim dokładniej zaznaczam, że z pozoru to miejsce jakich wiele, ale po otwarciu szerzej oczu można dostrzec jego niepowtarzalny urok – ja odkryłam go pewnego wrześniowego dnia (zdjęcia i wrażenia pochodzą właśnie z tego wyjazdu) :)

Zbiornik (zalew) Włodowice, bo o nim mowa znajduje się w województwie śląskim, powiecie zawierciańskim, gminie Włodowice, pomiędzy Włodowicami, a Rudnikami i położony jest przy drodze do Zawiercia. To sztuczny zbiornik o powierzchni ok. 2 ha, otoczony przez lasy.

W ciągu moich ostatnich trzech sezonów rowerowych wielokrotnie przejeżdżałam obok niego na rowerze np. jadąc do Mirowa, Bobolic, Morska, Skarżyc, czy Skał Kroczyckich, Podlesickich i Rzędkowickich, ale nigdy tam nie przystawałam, bo szkoda mi było na to czasu, zresztą tłumy letników nie zachęcały mnie do tego. Dopiero w zeszłym roku (dokładnie 22 września), gdy dzień już znacznie się skrócił i trudno było gdzieś dalej pojechać, zdecydowałam się za cel mojej wycieczki obrać sobie to miejsce.

Bez problemu dojechałam do niego (trasa: Poręba – Mrzygłód – Kopaniny – Zbiornik Włodowice), a następnie zeszłam z roweru i obeszłam go wkoło. I tak jak już pisałam – na pierwszy rzut oka zbiornik jakich wiele, ale spacerując tam stwierdziłam, że to niezwykle urokliwe miejsce.

A że słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi wytworzył się romantyczno-nostalgiczny nastrój:

Zawsze uwielbiałam zachody słońca nad jeziorami – w takiej scenerii można rozmarzyć się na całego 😉

Oczywiście w okresie wakacyjnym o rozmarzeniu można zapomnieć – jest tam naprawdę gwarno 😉

Urząd Gminy we Włodowicach zadbał o to, by przybywający tu miłośnicy kąpieli wodnych i słonecznych byli zadowoleni – nowy parking, miejsca do biwakowania i rozpalenia ogniska, altanki z ławeczkami, plac zabaw dla dzieci – wszystko to przyciąga mieszkańców okolicznych miejscowości i turystów. A gdy przebywanie nad wodą znudzi się, można wybrać się na spacer do lasu i obcując z leśną przyrodą odpoczywać od stresów dnia codziennego. Ja preferuję jednak bardziej aktywny wypoczynek, więc o ile latem omijałam to miejsce, jesienią wybrałam się tam z wielką przyjemnością :)

Ważne jest, że zalew we Włodowicach znalazł się na liście zbiorników wodnych, w których Powiatowy Inspektor Sanitarny przebadał wodę, co gwarantuje bezpieczne korzystanie z wodnych kąpieli bez narażania zdrowia. Na zalewie wyznaczono także miejsce do kąpieli, gdzie nad bezpieczeństwem kąpiących się osób czuwa ratownik :)

I jeszcze jedno zdjęcie z klimatem i opuszczam to miejsce – do domu miałam prawie 20 km (dla odmiany wracałam przez Rudniki) i pasowało wrócić zanim całkiem się ściemni 😉

Wróciłam zadowolona z wycieczki, chociaż i smutno mi się zrobiło, bo to był już przedostatni rowerowy wyjazd w zeszłym roku, a do wiosny było daleko. Teraz wspominając to mam już znacznie bliżej 😉

Zapraszam do czytania kolejnego wpisu, który też będzie wspomnieniami i chyba też z Gminy Włodowice :)

POZDRAWIAM i powodzenia w realizacji noworocznych postanowień życzę 😉

Wpis archiwalny – styczeń 2012

37. Zamek Czocha

WITAM CIEPLUTKO !!!!!!!!!!!

Święta Bożego Narodzenia za pasem, więc to już najwyższa pora bym zakończyła te moje wspominki z wakacyjnego wyjazdu na Dolny Śląsk (do Szklarskiej Poręby). Wiem, że długo mi z tym zeszło, ale nie chciałam uogólniać – odwiedzane miejsca były tak atrakcyjne, że warto było poświęcić im więcej czasu i poświęciłam 😉 Zresztą teraz mam taki okres posuchy, jeśli chodzi o wycieczki – brak na nie czasu i choroby dzieci uziemiają mnie w domu, więc jeśli po Świętach nadal tak będzie to i tak dalej oddam się wspomnieniom i nadal będę opowiadała, o tych miejscach, które odwiedzałam latem na rowerze, bądź samochodem, a odwiedzałam dużo i często, więc tematów na pewno mi nie zabraknie :) Zanim jednak powrócę do tej tematyki jurajskiej, bo czytujące mnie osoby doskonale wiedzą, że to Jura Krakowsko-Częstochowska jest “moim terenem”, opowiem jeszcze o wspaniale prezentującym się Zamku Czocha i innych atrakcjach z nim związanych.

Zamek ten był taką “kropką nad i” naszego wakacyjnego wyjazdu – zwiedziliśmy go już ostatniego dnia (po wykwaterowaniu), w drodze do domu, robiąc dodatkowo prawie 100 km, by go zobaczyć, no ale warto było – zresztą zaraz będziecie mieli możliwość się o tym przekonać 😉 Ja byłam na niego “napalona”, bo już wcześniej wielokrotnie oglądałam jego zdjęcia na “moich” forach fotograficznych – zachwycona nim pragnęłam zobaczyć go na własne oczy. Tego dnia kolejne moje marzenie spełniło się i czyż nie warto marzyć 😉 . Zamek ten znajduje się w malowniczej i zacisznej okolicy w pobliżu miejscowości Leśna – trafienie do niego nie sprawiło nam żadnej trudności. O jego dziejach, historii można by długo opowiadać (mnóstwo informacji na ten temat krąży też po necie), ponieważ jednak nie każdego to interesuje ja przytoczę tu tylko najważniejsze informacje :)

Zamek Czocha wzniesiono z inicjatywy króla czeskiego Wacława II w XIII wieku jako twierdzę obronną. Położony jest malowniczo na granitowo-gnejsowym wzgórzu w dolinie rzeki Kwisy. W XVI wieku został przebudowany ze średniowiecznej warowni obronnej na okazałą rezydencję renesansową. Wielki pożar z 1793 roku zniszczył cześć budowli. Długo musiano czekać na powrót do dawnej świetności. Dopiero w 1909 roku zamek nabywa drezdeński przemysłowiec Ernest Gütschow, który powierza wykonanie przebudowy i modernizacji całego obiektu znanemu w ówczesnej Europie architektowi Bodo Ebhardtowi, dzięki któremu Czocha stała się jednym z najpiękniejszych zabytków Dolnego Śląska. Obecnie Zamek Czocha to rozległy kompleks, składający się z dwóch przedzamczy: górnego i dolnego, fosy z przerzuconym nad nią kamiennym mostem oraz zamku górnego, obejmującego zespół budynków z wewnętrznym dziedzińcem i stojącą w jego obrębie tzw. studnią niewiernych żon. Wejście główne prowadzi przez bramę z wczesnobarokowym portalem zdobionym kartuszami herbowymi oraz rzeźbą z wizerunkiem szermierza, a nad całością góruje masywna, okrągła wieża nakryta renesansowym hełmem z drewnianą kulminacją.

Zamek ten wielokrotnie był rozbudowywany i przebudowywany, zmieniali się też jego właściciele, o czym można by również długo opowiadać.

Wraz z upadkiem poprzedniego systemu zamek rozpoczął działalność komercyjną i obecnie funkcjonuje jako dość drogi hotel z główną atrakcją w postaci Komnaty Książęcej wyposażonej w znacznej części w meble i urządzenia sanitarne pochodzące z czasów ostatniego właściciela. Czasami organizuje się tutaj imprezy masowe: pokazy walk rycerskich lub koncerty muzyki dawnej, częściej jednak pomieszczenia i otoczenie zamku wynajmowane są pod różnego rodzaju imprezy zamknięte. My przyjechaliśmy tu tylko w celach turystycznych – chcieliśmy zwiedzić go i poznać z każdej strony (od razu zaopatrzyliśmy się w stosowne do tego bilety). I tak najpierw udaliśmy się do Muzeum Przedzamcza, które znajduje się zaraz po wejściu na teren zamkowy (po lewej stronie). W muzeum tym można podziwiać wiele ciekawych eksponatów i rekwizytów z licznie kręconych tu filmów.

Już przed 2. wojną światową kręcono tu film “Die Insel” (1934), zaś po wojnie m.in. znaną komedię “Gdzie jest generał?” (1963), “Dolinę Szczęścia” (1983) i “Legendę” (2005). Powstawały tutaj też seriale: “Plecak pełen przygód” (1993), “Wiedźmin” (2002), czy “Tajemnica twierdzy szyfrów”(2007).

Poniżej jeszcze jedno zdjęcie zrobione w tym muzeum :)

Po obejrzeniu wszystkich eksponatów poszliśmy zwiedzić zamkową salę tortur, a następnie popłynęliśmy stateczkiem w rejs :)

Te rejsy to bardzo fajna atrakcja –  polecam :) Są one możliwe tylko przy ładnej pogodzie, więc można powiedzieć, że nam szczęście dopisało, bo akurat pogoda była odpowiednia. Zamek Czocha wznosi się majestatycznie na wysokim skalnym cyplu, nad brzegiem Jeziora Leśniańskiego. Z trzech stron otoczony jest wodami jeziora, łąkami i wiekowymi drzewami okolicznych lasów – można to wszystko podziwiać płynąc stateczkiem po Jeziorze Leśniańskim. Płynęliśmy, podziwialiśmy i czerpaliśmy z tego przyjemność :)

Kolejne zdjęcie zostało zrobione właśnie podczas rejsu :)

Po powrocie na ląd obeszliśmy zamek wkoło, pokręciliśmy się po dziedzińcu, posililiśmy nieco i zakupiliśmy bilety wstępu do zwiedzania komnat zamkowych (te bilety kupuje się już w środku zamku). Jednak z tym zwiedzaniem musieliśmy poczekać (około 15 min.) aż zbierze się grupa chętnych i wybije odpowiednia godzina, gdyż nie ma możliwości zwiedzania ich indywidualnie, tylko zwiedzanie odbywa się w wyznaczonych godzinach, grupowo, z przewodnikiem. To oczywiście ma swoje plusy i minusy. Głównym plusem z pewnością jest fakt, że można się dowiedzieć sporo ciekawych rzeczy i wiadomo na co zwrócić uwagę, a minus to to, że idąc w grupie jest tłoczno i nie za fajnie robi się zdjęcia. Szczególnie odczuliśmy to przy wchodzeniu na wieżę, ale zbytnio się tym nie przejęliśmy, gdyż wieża ta była już ostatnim punktem zwiedzania. A jeszcze wracając do zwiedzania komnat mnie szczególnie spodobały się pięknie wykonane kominki i żyrandole, a także biblioteka (chyba ze względu na moją miłość do książek 😉 ). Natomiast dzieci były zachwycone tzw. tajnymi przejściami, których jest kilka, a mąż z uwielbieniem wpatrywał się w studnię niewiernych żon . Ze studnia tą związana jest ciekawa legenda – znajdziecie ją na stronie www.zamkipolskie.com, a także mnóstwo innych ciekawych informacji o tym zamku :)

Poniżej ja – “niewierna żona” u wrót wielkiego zamczyska – dowód, że tam byłam i w studni nie zginęłam 😉

Muszę przyznać, że zamek i jego architektura zachwyciły mnie, zresztą nie tylko mnie. Świadczą o tym tłumy turystów odwiedzających ten zamek rokrocznie. Zamek ten był i jest ciągle odwiedzany również przez znanych ludzi.

Podczas drugiej wojny światowej Zamek Czocha odwiedzał Werhner von Braun, jedna z największych postaci naukowych XX wieku i bohater narodowy nazistowskich Niemiec, a potem dwulicowej Ameryki, ojciec niemieckiej broni rakietowej, późniejszy twórca rakiet kosmicznych Saturn, które wynosiły na księżyc statki z grupy Apollo.

Natomiast wśród wielu prominentów, którzy w czasach komuny gościli na Zamku Czocha, były takie znakomitości jak: Bolesław Bierut, Władysław Gomułka, Józef Cyrankiewicz, Wojciech Jaruzelski, Marian Spychalski, czy Iwan Koniew.

Dodam jeszcze tylko, że z uwagi na atrakcyjne położenie Zamek Czocha stanowi dobrą bazę wypadową do jednodniowych wycieczek w Góry Izerskie, Karkonosze, do Czech i za granicę niemiecką. Jego miniaturę można  zobaczyć w Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach ( ja o tym parku opowiadałam dokładnie we wpisie 12).

I to już ostatnie zdjęcie i ostatni wpis w tym roku:

Wszystkim odwiedzającym mnie tu osobom życzę by magiczna noc Wigilijnego Wieczoru przyniosła Wam spokój i radość, każda chwila Świąt Bożego Narodzenia żyła własnym pięknem, a Nowy Rok obdarował Was pomyślnością i szczęściem :)

Mam nadzieję, że i w Nowym Roku nie zapomnicie o mnie i nadal będziecie mnie tu odwiedzać, a ja ze swojej strony postaram się nadal tworzyć nowe wpisy, opowiadać o ciekawych miejscach i zachęcać do ich odwiedzania 😉

Do Siego Roku :) :) :)

Wpis archiwalny – grudzień 2011

36. Zdobywanie Szrenicy i zwiedzanie ruin Zamku Świecie

WITAM SERDECZNIE !!!!!!!!!!!!!!!!! :)

Jesień w pełni, a ja dalej wspominam letnie wojaże :) Dzisiaj zrelacjonuję Wam kolejny dzień naszego wakacyjnego wyjazdu spędzony na górskim szlaku, a także opowiem o ruinach Zamku Świecie, które również zwiedziliśmy z tym, że już po wykwaterowaniu wracając do domu okrężną drogą. Ale po kolei – otóż piątego dnia pobytu w Szklarskiej Porębie, po dwóch dniach spędzonych na wypadach do Republiki Czeskiej (dwa poprzednie wpisy), postanowiliśmy dać wytchnienie naszemu autku i bynajmniej sami nie leniuchując znowu wstać wcześnie i ruszyć w góry. Wspaniale górującą nad Szklarską Porębą Szrenicę już zaliczyliśmy – zaraz drugiego dnia (wpis 33 “W drodze na Śnieżne Kotły”), ale wtedy “lajtowo” wjechaliśmy na nią kolejką, a teraz ambitniej postanowiliśmy dotrzeć do niej na własnych nogach. I tak najpierw udaliśmy się w kierunku wyciągu na Szrenicę, a następnie ruszyliśmy czarnym szlakiem do tzw. Rozdroża pod Kamieńczykiem i stamtąd dalej czerwonym (cały czas idąc pod górę) do Wodospadu Kamieńczyka.

Wodospad Kamieńczyka to najwyższy (846m n.p.m) wodospad po polskiej stronie Karkonoszy. Składa się z 3 kaskad o łącznej wysokości 27 m. Z Progu spada do malowniczego Wąwozu Kamieńczyka, który ma ok. 100 m długości, skalne pionowe ściany osiągają od 20-30m wysokości, a szerokość w niektórych miejscach nie przekracza 4m. Pod środkową kaskadą wodospadu znajduje się niewielka, po części sztucznie wykuta przez Walończyków jaskinia “Złota Jama”.

Urok i baśniowy klimat wąwozu Kamieńczyka docenił Andrew Adamson reżyser brytyjskiej produkcji “Opowieści z Narnii: Książę Kaspian”. Nakręcono tu sceny do ekranizacji tej znanej i cenionej książki C. S. Lewisa. Mieszkańców Szklarskiej Poręby nie dziwi wybór producentów filmu. W wąwozie Kamieńczyka, z jego pionowo wznoszącymi się skalnymi ścianami, szumem spadającej z wysoka wody można poczuć się jakbyśmy zeszli do baśniowego królestwa.

Obok Wodospadu znajduje się Schronisko Kamieńczyk. To pierwsze prywatne schronisko górskie, wybudowane po II wojnie światowej przez Janinę i Jerzego Sieleckich w 1997 roku. Wspaniała baza wypadowa w górne partie Karkonoszy, na wycieczki piesze, rowerowe. W pobliżu niego jest dużo tras narciarstwa zjazdowego jak i biegowego. Oferuje 19 miejsc noclegowych w pokojach dwu i trzyosobowych. Do dyspozycji gości bufet oraz sala z kominkiem. Przy schronisku stoi obszerny szałas z ogniskiem i barem, gdzie można kupić i usmażyć kiełbaskę, wypić piwko, odpocząć, zrelaksować się po trudach wędrówki. My jeszcze wielkich trudów nie zdążyliśmy odczuć, ale i tak przysiedliśmy tam na chwilę, by się posilić 😉

Zregenerowani ruszyliśmy dalej (szlakiem czerwonym). Po ponad godzinie maszerowania tzw. “ceprostradą”, na rozległej górskiej łące pojawiło się kolejne schronisko – Schronisko na Hali Szrenickiej. Pierwszą budę pasterską postawił w tym miejscu H. Kranich w roku 1787. Mieszkał tam z rodziną i trzema pomocnikami. Obiekt nazywano “Buda Kranicha”, a później “Nową Śląską Budą”, w odróżnieniu od “Starej Śląskiej Budy” na Hali pod Łabskim Szczytem. Początkowo obsługa turystów była drugorzędnym zajęciem mieszkańców, dopiero gdy powstał nowy obiekt uległo to zmianie. Później był pożar i kolejna budowa i rozbudowy. Schronisko to z pewnością jest pięknie usytuowane – niestety swym wyglądem nie zachwyca, aż prosi się o porządny remont – w II rankingu schronisk górskich PTTK, ogłoszonym w sierpniu 2011 zostało uznane za najgorsze w Polsce. Zresztą sami zobaczcie i oceńcie:

No dobrze – opowiadam dalej. Z Hali Szrenickiej ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Śnieżnych Kotłów, ale ponieważ Śnieżne Kotły zaliczyliśmy już 3 dni wcześniej nie było potrzeby iść na nie ponownie, więc postanowiliśmy obrać inną trasę. Najpierw minęliśmy Szrenicę, o niej i jej walorach opowiadałam we wpisie 33 , więc nie będę się powtarzała – nie mogę się jednak powstrzymać, by nie dodać chociaż jednego jej zdjęcia :

Później tak jak poprzednio minęliśmy Trzy Świnki, doszliśmy do Twarożnika, a następnie odbiliśmy (dosłownie 10 minut drogi w jedną stronę) do Schroniska Vosecka bouda. I tym sposobem nasze nogi znowu stanęły na czeskiej ziemi. Tam oczywiście znowu odpoczynek i powrót do Twarożnika, a następnie zejście do Schroniska pod Łabskim Szczytem (szlak zielony).

Muszę przyznać, że byliśmy bardzo zadowoleni z tego rozwiązania. O Schronisku pod Łabskim Szczytem również opowiadałam we wpisie 33, więc zainteresowane nim osoby odsyłam tam. Do Szklarskiej Poręby dla odmiany zeszliśmy tym razem szlakiem niebieskim (przypominam, że poprzednim razem wybraliśmy szlak żółty biegnący obok tzw. Kukułczych Skał.) Ta trasa pozwoliła nam spędzić ciekawie dzień i okazała się być takim uzupełnieniem poprzedniej – teraz Szrenica jest nam znajoma już z każdej strony 😉

I wszystko co miłe szybko się kończy – został nam już ostatni nocleg, pakowanie i powrót do domu, ale zanim do niego dotarliśmy, to jeszcze się oddaliliśmy, by zwiedzić dwa zamki: Ruiny Zamku Świecie i wspaniały Zamek Czocha (po prostu będąc tak blisko nich szkoda byłoby ich nie zobaczyć 😉 ). Dzisiaj mam wenę, więc opowiem jeszcze o Zamku Świecie, a o Czocha przygotuję już oddzielny wpis.

Zamek ten stoi tuż przy drodze łączącej Leśną ze Świeradowem, około 5 km na południe od Leśnej. Nie ma większego problemu z odnalezieniem go.Przez wieś często jeżdżą autobusy PKS łączące wspomniane miasta – przystanek znajduje się nieopodal ruin. Samochód można zaparkować pod samą bramą (zmieszczą się 3-4 auta) albo pod usytuowanym nieopodal sklepem. W przyszłości planowane jest utworzenie tam dużego parkingu.

Warownia otrzymała plan zbliżony do spłaszczonego owalu, usytuowanego wzdłuż osi północny-zachód – południowy-wschód i odpowiadającego formie szczytu wzgórza, na którym stoi. Kamienny, wzniesiony z gnejsowych bloków budynek mieszkalny zajmował pierwotnie niewielką powierzchnię, jego dłuższa oś liczy ok. 27 metrów, a średnia szerokość ok. 11 metrów. W skład zespołu obronnego wchodzą dziedzińce: mniejszy, górny przy domu mieszkalnym oraz tzw. dziedziniec dolny ulokowany wzdłuż wysokiego muru obwodowego. W czasach nowożytnych we wschodniej części założenia powstał nowy budynek mieszkalny, prawdopodobnie wykorzystujący fragmenty starszej kaplicy, która łączyła się z wieżą. Cały zespół obronny otoczony był przez wysoki mur z usytuowaną od zachodu bramą oraz przez wypełnioną wodą fosę.

Kamienna warownia w Świeciu powstała w pierwszych dziesięcioleciach XIV wieku z fundacji księcia Bernarda Świdnickiego. Wzmiankowany po raz pierwszy w 1325 roku jako Svete gmach należał do systemu obronnego okręgu Kwisy, zabezpieczając szlak handlowy łączący Śląsk z Łużycami. Późniejsze losy zamku są bardzo słabo rozpoznane. W drugiej połowie XIV stulecia znalazł się on w rękach czeskich i wraz z przesunięciem granic królestwa Czech na północ stracił swe strategiczne znaczenie. W latach 1385-1592 twierdza pełniła funkcję siedziby lennej rodziny von Uechtritz. Podczas jej panowania w Świeciu, w 1527 roku na zamku wybuchł pożar, który stał się bezpośrednią przyczyną późniejszej jego przebudowy na styl renesansu. Kolejny pożar w pierwszych latach XVIII wieku po raz drugi zmusił gospodarzy do podjęcia prac budowlanych – obok rekonstrukcji zniszczonych przez pożogę elementów dokonali oni wtedy rozbudowy istniejącego zespołu o umiejscowiony we wschodniej części założenia pałac, co radykalnie zmieniło charakter całej bryły zamkowej. Odnowiony obiekt niedługo jednak cieszył się zainteresowaniem swych właścicieli, bowiem już w 1760 roku zdecydowali oni, że gmach jest zbyt mało komfortowy i podjęli decyzję o jego opuszczeniu. Zaniedbana rezydencja odtąd chyliła się ku upadkowi, a jej stan znacznie pogorszył się po roku 1827, kiedy wzniecony w rezultacie uderzenia pioruna pożar strawił pustawe już wnętrza. Matka natura okazała się dla zamku w najwyższym stopniu złośliwa i w 1915 przysłała burzę, która dokonała dalszych spustoszeń. Ruiny warowni “ożyły” jeszcze na chwilę w okresie międzywojennym, kiedy we wschodniej jej części zorganizowano gospodę oraz zajazd. Po 1945 murów nie zabezpieczano i odtąd ulegają one stałej dekapitalizacji (informacje z internetu).

Do dzisiaj ocalała znakomita część gotyckich murów obwodowych, niemal pełnej wysokości wieża z XIV-wiecznym gmachem mieszkalnym (wyposażonym w podziały wewnętrzne oraz fragmenty sklepień), zdewastowany nowożytny dom mieszkalny, kaplica i resztki budynków gospodarczych.

Na zdjęciu fragment wieży :)

Ta urocza ruina już teraz jest licznie odwiedzana zarówno przez miejscową dzieciarnię, turystów, jak i zupełnie przypadkowych kierowców, którzy zauroczeni jej ciekawą formą nierzadko organizują sobie w tym miejscu krótki odpoczynek. A wkrótce może być jeszcze bardziej, gdyż nowi właściciele (od roku 1999 jest nim młode małżeństwo z Wlenia) starają się doprowadzić ją do stanu sprzed lat (przewidują na to 5-6 lat). Planują również w przyszłości uruchomienie w pomieszczeniu gospodarczym karczmy, a w części pałacowej – muzeum z materiałem ceramicznym odnalezionym podczas wykopalisk archeologicznych i zbiorami własnymi. Te informacje można wyczytać w internecie, ale wiem o tym również z pierwszej ręki tzn. od samej właścicielki, która oprowadziła nas po tym zamku ( i to za symboliczną złotówkę) :) .

I to już wszystko na dzisiaj. Zapraszam do czytania kolejnego wpisu, w którym, jak już wspomniałam pokażę kilka zdjęć i opowiem o Zamku Czocha :) :) :)

Wpis archiwalny – listopad 2011

35. Spacerując po Pradze …

WITAM WSZYSTKIE ODWIEDZAJĄCE MNIE TU OSOBY- cieszę się, że jest Was coraz więcej :)

W poprzednim wpisie opowiadałam o Skalnych Miastach w Republice Czeskiej (Adrszpaskim i Teplickim) – opowiadałam  o tym, jak spacerowaliśmy wśród skał i zachwycaliśmy się ich różnorodnością i ich pięknem, a następnego dnia naszego wakacyjnego wyjazdu wybraliśmy się do samej stolicy Republiki Czeskiej- Pragi. Znajduje się ona w centralnej części kraju, nad rzeką Wełtawą. Ze Szklarskiej Poręby jest do niej ok. 150 km (granicę najlepiej przekroczyć w Jakuszycach). Wstaliśmy więc znowu wcześnie i bez problemu dojechaliśmy do Pragi- problem pojawił się gdy przyszło nam zaparkować. Straciliśmy na to sporo czasu, aż w końcu zaparkowaliśmy samochód w dzielnicy Vršovice pod jakimś blokiem i spacerkiem ruszyliśmy w kierunku Starówki. To był długi i zarazem bardzo przyjemny spacerek, bo dzięki niemu poznaliśmy nie tylko turystyczną część miasta, ale również odległe od centrum uliczki.

Praga jest ośrodkiem administracyjnym, przemysłowym, handlowo-usługowym, akademickim, turystycznym i kulturalnym o znaczeniu międzynarodowym- nas oczarowała i to pomimo upału, tłumu turystów i bolących nóg (mnie akurat nie bolały, ale moi synowie coś tam marudzili pod nosem). Ja już od wielu lat marzyłam o tym, by móc zobaczyć Pragę, bo miałam to szczęście być w kilku stolicach europejskich np. w Paryżu, Wiedniu, czy Wilnie, a do Pragi nie było mi po drodze. Słyszałam, że to piękne miasto i nie raz oglądałam je na zdjęciach, co jeszcze dodatkowo utwierdzało mnie w tym przekonaniu. Ten dzień to spełnienie jednego z moich marzeń i taka wiara, że marzenia się spełniają, tylko trzeba marzyć i gorąco w to wierzyć :)

Dzisiejsza Praga powstała w 1784 r. z połączenia pięciu wcześniej samodzielnych, lecz powiązanych ze sobą organizmów, których początki sięgają średniowiecza: Starego Miasta, Nowego Miasta, Josefova, Małej Strany i Hradczan – siedziby władców czeskich. Od 1992 r. zabytkowe centrum miasta znajduje się liście światowego dziedzictwa UNESCO. Ze względu na bogactwo atrakcji, należy do najchętniej odwiedzanych miast Europy :)

Na zdjęciu poniżej Hradczany widziane z Mostu Karola :)

Kolejne zdjęcie przedstawia Loretę – kompleks barokowych budynków sakralnych usytuowany na Hradczanach, w Pradze. Kamień węgielny pod budowę położono 3 czerwca 1626. Fundatorem była czeska baronowa Katarzyna Lobkovic. Centralnym elementem kompleksu jest domek loretański projektu włoskiego architekta Giovanniego Orsi, konsekrowany 25 marca 1631. Początkowo zewnętrzne ściany były pokryte malowidłami. Dopiero w drugiej połowie XVII wieku ufundowane zostały przez hrabinę Elżbietę Apollonię Kolowrat, obecne do dziś rzeźbione panele. Domek loretański jest usytuowany na wewnętrznym dziedzińcu otoczonym piętrowymi arkadami. W przebiegu arkad znajduje się skarbiec, kościół Narodzenia Pana oraz liczne kaplice. Ze względu na obecność domku loretańskiego Loreta jest popularnym miejscem pielgrzymkowym.

I jeszcze raz widok na Hradczany – ujęcie zrobione na słynnym Moście Karola. Łączy on dzielnice Malá Strana i Staré Město i stanowi jedną z najsłynniejszych i najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych miasta. Ma on 516 m długości i ok. 9,50 m szerokości. Jego 17 łęków spoczywa na 15 filarach. Jest to najstarszy zachowany most kamienny świata o tej rozpiętości przęseł. Początkowo nazywano go Kamiennym lub Praskim Mostem. Nazwa Most Karola przyjęła się dopiero od mniej więcej 1870 roku. Do 1741 roku był jedynym mostem na Wełtawie. Most jest obecnie otwarty tylko dla ruchu pieszego, choć dawniej kursował po nim tramwaj konny, w latach 1905-1908 tramwaj elektryczny, a do 1965 normalny ruch samochodowy. W okresie baroku most ozdobiono 30 posągami świętych, dziełami m.in. Matthiasa Bernarda Brauna i rodziny Brokoff – na zdjęciu widoczny jeden z tych posagów :)

Powoli przespacerowaliśmy się po Hradczanach – zwiedziliśmy Katedrę Św. Wita, wspomnianą wyżej Loretę i zamek. Niestety czas nie pozwolił na zwiedzenie któregokolwiek z licznych tam muzeów i do Złotej Uliczki też nie daliśmy rady dojść (dzieci już były zmęczone). Ponownie Mostem Karola wróciliśmy na Stare Miasto (czes. Staré Město, niem. Prager Altstadt). To zabytkowa dzielnica Pragi, centrum kulturalne i handlowe stolicy Czech. Do 1784 samodzielne miasto. Otacza ze wszystkich stron dawną dzielnicę żydowską – Josefov. Stare Miasto to dzielnica wąskich uliczek, niewielkich sklepików oraz knajpek ukrytych często w podziemiach budynków, sięgających średniowiecza. Jest również, obok Hradczan, ulubionym miejscem dla tłumów turystów.

Pierwsze wzmianki o Starym Mieście pojawiają się w VIII wieku n.e., natomiast trwalsze budowle (być może związane z religią chrześcijańską) w wieku IX. Najprawdopodobniej już wtedy z terenu Starego Miasta można było przedostać się przez Wełtawę drewnianym mostem. Okresem największej świetności Starego Miasta było XIV stulecie – wtedy powstał m.in. ratusz staromiejski. W XV wieku teren miasta był centrum ruchu husyckiego wszystkich miast praskich. W 1689 wielki pożar zniszczył spore połacie miasta, nie naruszył jednak średniowiecznego układu ulic oraz wielu cennych, zabytkowych budowli. Z wyjątkiem okolic siedziby jezuickiego Clementinum zabudowa jest bardzo podobna do tej sprzed wieków. W 1784 Stare Miasto włączono jako dzielnicę do Królewskiego Miasta Pragi.

O Pradze długo można by opowiadać, bo to skarbiec historii z nieprzeliczoną ilością wspaniałych budowli, malarstwa, rzeźby i rzemiosła artystycznego ze wszystkich epok, wielki ośrodek kultury dawnej i współczesnej, ale również centrum nowoczesnego państwa.

Niestety ograniczona ilość miejsca na blogu zmusza mnie do streszczania się, więc  jeszcze tylko jedno zdjęcie dodam i podsumuję moje wrażenia :)

Pod względem architektury, topografii i klimatu Praga mnie zachwyciła- natomiast rozczarowała pod względem kulinarnym, a konkretniej to jadąc tam nastawiłam się psychicznie, że uraczę się prawdziwymi czeskimi knedliczkami i tu wielkie rozczarowanie, bo na każdym kroku fast foody, różne kuchnie orientalne np. rosyjska, gruzińska, chińska, a czeskich knedli nie mogliśmy znaleźć i nie znaleźliśmy po przejściu połowy miasta (pewnie serwowali je w tej drugiej połowie 😉 ). Niestety również nie sposób zwiedzić całej Pragi w ciągu jednego dnia – pozostał mi niedosyt i chęć, by pojechać tam ponownie i to co najmniej na 3 dni. Na razie jednak musi to pozostać marzeniem, ale mam nadzieję, że i to marzenie kiedyś się spełni 😉

ZAPRASZAM SERDECZNIE do czytania kolejnego wpisu, w którym będę dalej relacjonowała wakacyjny wyjazd :) :) :)

Wpis archiwalny – październik 2011

34. Skalne Miasta w Republice Czeskiej- Adrszpach i Teplice nad Metuji

WITAM CIEPLUTKO- chociaż na dworze robi się już coraz zimniej :(

Kolejny dzień naszego wyjazdu to bardzo miła wizyta u naszych południowych sąsiadów. Znowu wstaliśmy wcześnie i pokonując 100 km dojechaliśmy do Adrszpach w Republice Czeskiej. To jedno z najpiękniejszych miejsc jakie do tej pory miałam możliwość oglądać.

Przez długie lata wiedza o Skalnych Miastach, leżących w okolicach Teplic nad Metują i Adrszpachu, była stosunkowo niewielka. Okoliczni mieszkańcy szukali w nich schronienia, kiedy czuli się zagrożeni w swych domostwach. W skałach znajdowali kryjówkę i i ochronę przed niebezpieczeństwami w czasach wojny. Dopiero około 1700 roku z sąsiedniego Śląska zaczęli przybywać do Adrszpachu pierwsi pionierzy turystyki.

W 1824 roku wśród skał wybuchł wielki pożar lasu trwający kilka tygodni, który zniszczył prawie całą roślinność leśną. Dopiero wówczas skalne labirynty stały się bardziej dostępne, a właściciele tych ziem rozpoczęli budowanie pierwszej sieci szlaków turystycznych. Z roku na roku turystyka coraz bardziej się rozwijała. Również wiele znaczących postaci historycznych miało okazję podziwiać Skalne Miasta w Adrszpachu i Teplicach -między innymi królowa pruska Luiza, król Fryderyk August, cesarz Józef II, czy cesarz austriacki Karol.

My zaparkowaliśmy samochód (opłata 70 K) na głównym parkingu i weszliśmy na teren Skalnego Miasta wejściem znajdującym się obok II kasy biletowej – obok Centrum Informacyjnego i przystanku kolejowego ( są jeszcze dwie kasy i możliwości wejścia na ten teren). Najpierw obeszliśmy sobie wkoło urocze jeziorko, znajdujące się na miejscu dawnej piaskowni.

Wokół niego przygotowano nową, krótką trasę okrężną (1,5 km) z miejscami do odpoczynku -spacerowaliśmy więc, robiliśmy zdjęcia i odpoczywaliśmy 😉

Następnie udaliśmy się zielonym szlakiem okrężnym, by zwiedzić całe Adrszpaskie Skalne Miasto. Szlak ten ma długość 3,5 km i na jego przejście należy zarezerwować około trzech godzin. Większość znajdujących się na trasie skał ma nadane nazwy- niektóre z nich wywodzą się z tradycji pierwszych wypraw w skały w dawnych czasach ( Kochankowie, Głowa Cukru, Wieża Elżbiety i inne), pozostałe pochodzą z czasów współczesnych. Wszystkie nazwy łączy jedno- nawiązują do podobieństwa form skalnych do konkretnych kształtów i obrazów.

Spacerując tam można pobudzać również własną fantazję i napotykanym skałom i głazom nadawać własne nazwy;)

Niestety nie pokażę i nie opiszę Wam tu każdej znajdującej się tam skały, dlatego, że zamiast wpisu powstałby ebook. W każdym bądź razie każda odwiedzająca Skalne Miasto osoba wraz z biletem otrzymuje broszurkę informacyjną z opisem tras i co ciekawszych skał. Pokonując całą trasę też spotykamy co chwilę tablice informacyjne z nazwami skał (również po polsku), więc w spokoju można sobie spacerować i podziwiać :)

A trasa jest niezwykle ciekawa, bo pokonując ją mijamy nie tylko bardzo ciekawe formacje skalne, ale również mały i wielki wodospad, czy tzw. Bramę Gotycką -polecił ją wybudować- wraz z całą siecią chodników turystycznych, mostów, kładek i schodów- Ludvik Karel Nadherny w 1839r. Tutaj znajdowało się pierwsze wejście w skały dlatego część trasy do Bramy Gotyckiej jest nazywana “Skalnym Przedmieściem”.

Okolice Bramy Gotyckiej są pięknym przykładem środowiska, w którym występują mchy i paprocie. Wśród mchów najciekawsza jest porostnica wielokwiatowa, a wśród paproci paprotka zwyczajna, paproć czy paprotnica krucha.

Na zdjęciu poniżej właśnie ta słynna Brama Gotycka:

Rozpoczynając nasz spacer po Adrszpaskim Skalnym Mieście okrążaliśmy wkoło jeziorko znajdujące się na miejscu dawnej piaskowni, ale w połowie okrężnego szlaku po tym “mieście” znajduje się drugie jeziorko, po którym przy ładnej pogodzie można popływać łódką. To tutaj, na przełomie XVIII i XIX wieku hrabia Blumegen polecił zbudować stawidło. Zbiornik służył do spławiania wyciętego drewna. W atrakcję turystyczną jeziorko zmieniło się w roku 1857, kiedy to rozpoczęto pierwsze rejsy na łodziach.

My oczywiście skusiliśmy się na rejs tą łódką i płynąc też mogliśmy podziwiać piękno natury ( a jeszcze dodatkowo sympatyczny czeski flisak swoją opowieścią umilał nam ten rejs).

Od jeziorka można powrócić z powrotem do Adrszpach pokonując dalszy ciąg Adrszpaskiej pętli, ale można również wybrać się do Teplic nad Metuji i zwiedzić tamtejsze Skalne Miasto. My spragnieni zobaczenia wszystkiego ruszyliśmy żółym szlakiem- Wilczym Wąwozem do Teplic i zrobiła nam się wyprawa na cały dzień (łącznie ok. 20 km). Oczywiście można też podjechać samochodem do Teplic, ale wtedy trzeba już kupować dwa bilety wstępu i płacić dwukrotnie za parking.

Niestety po dotarciu do Teplic i wejściu na wieżę widokową znajdującą się na jednej ze skał (prowadzi na nią 300 metalowych stopni po schodach i drabinkach) mój młodszy syn padł i dlatego mąż wspaniałomyślnie zgodził się zostać z nim na ławce, a ja ze starszą pociechą poszłam zwiedzić całą Teplicką pętlę. Zanim Wam jednak o tym opowiem dodam, że w tym miejscu widokowym stał kiedyś zamek strażniczy Strzemię -został on wybudowany w połowie XIII wieku. Niestety po wojnach husyckich, został w roku 1447 spalony przez wojska miast Śląskich i nigdy go już nie odbudowano. Warto jednak tam wejść, by móc podziwiać wspaniały widok na okolicę:

No dobrze to teraz przedstawię pokrótce Teplickie Skalne Miasto- szlak okrężny po nim o długości ok. 6 km można przebyć w ciągu 2 do 3 godzin (my w zaistniałej sytuacji zrobiliśmy to o wiele szybciej).

Na szlaku oglądamy wspaniałe formy skalne, takie jak Skalna Korona, świątynne i Martinskie ściany, Niedźwiedzia Polarnego, Wykałaczkę Karkonosza i wiele innych.

Można tu często spotkać wspinaczy na wysokich, trudnych skalnych ścianach- my również ich spotkaliśmy. W głębokim kanionie “Sybir” znajdziemy “wieczny śnieg”, a przyroda zaskakuje zielonymi kobiercami mchów i paproci, a to wszystko w oprawie głębokiego lasu poprzetykanego srebrnymi nitkami potoków.

Równie pięknie jak w Adrszpach, chociaż inaczej, a to dlatego, że znajdujące się w tych “miastach” skały różnią się od siebie. Inne jest też ukształtowanie terenu i inaczej poprowadzono trasy turystyczne- warto więc zobaczyć obydwa “miasta” :)

Gdy ze starszym synem zakończyliśmy “nasz maraton” po Teplickiej pętli i wróciliśmy do męża akurat młodszy syn wstał. Ponownie Wąwozem Wilczym wróciliśmy do miejsca, gdzie wysiedliśmy z łódki po rejsie i obeszliśmy resztę trasy w Adrszpach. Zobaczyliśmy tam mnóstwo kolejnych ciekawych skał np. Kochanków, Starostę i Starościnę. Podziwialiśmy rozleglejszy widok z kolejnego punktu widokowego i przeciskaliśmy się przez tzw. mysią dziurę (nam nie sprawiło to trudności, ale byliśmy świadkami z jakim trudem robił to jeden Pan i wszyscy z zapartym tchem i zaciśniętymi kciukami kibicowaliśmy mu- na szczęście nie ugrzązł pomiędzy tymi skałami) :)

I jeszcze jedno zdjęcie wybrane przeze mnie do tego wpisu :)

O 19.00 zakończyliśmy nasze zwiedzanie obok jeziorka spod którego wyszliśmy (mam na myśli oczywiście to znajdujące się na miejscu dawnej piaskowni) i wróciliśmy do Szklarskiej Poręby. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu skał naraz- wszyscy byliśmy i nadal jesteśmy pod ich wielkim wrażeniem. Żadne zdjęcia nie są w stanie oddać tego piękna natury -to trzeba zobaczyć na własne oczy. Polecam Wam gorąco te tereny, a przyciągają one nie tylko turystów i miłośników wspinaczki, ale również amatorów rowerów (spowodowane jest to licznymi w okolicy trasami rowerowymi). Można tam również zamówić przejażdżkę na koniach, czy lot wycieczkowy z pobliskiego lotniska. Nikt z pewnością nie będzie się tam nudził 😉

Żegnam się i ZAPRASZAM na kolejny wpis- będę gościła ponownie w Republice Czeskiej :)

33. W drodze na Śnieżne Kotły

WITAM SERDECZNIE  – jesiennie !!! :)

Osoby regularnie czytujące mojego bloga już doskonale wiedzą o czym będę dzisiaj opowiadała i nie będzie to relacja z żadnej jesiennej wycieczki, tylko ciąg dalszy moich letnich-wakacyjnych wspomnień. Zrelacjonuję Wam drugi dzień mojego pobytu w Szklarskiej Porębie, a tym samym opowiem o górskiej wędrówce. Na ten dzień długo czekałam, bo chociaż darzę góry wielką miłością (archiwalny wpis 14- Idę w Góry !!!!), to niestety ostatnio rzadko w nich bywam i tęsknię. Kto uległ fascynacji górami, wie o czym mowa- “Góry upajają. Człowiek uzależniony od nich jest nie do wyleczenia. Można pokonać alkoholizm, narkomanię, słabość do leków. Fascynacji górami nie można.”

Tego dnia po zjedzeniu wczesnego śniadania udaliśmy się (całą rodziną) w kierunku kolei linowej na Szrenicę, by na nią wjechać. Składa się ona z dwóch odcinków i wraz z nartostradami: Lolobrygida, Śnieżynka, FIS, Puchatek i wyciągami orczykowymi tworzy centrum SkiArena. Dzieci były zachwycone tą jazdą- nam dorosłym zresztą też bardzo się podobało, no i dzięki temu szybko znaleźliśmy się na wysokości ponad 1300 m.n.p.m. Przed nami rozpościerał się szczyt Szrenicy ze schroniskiem, ale zanim się tam udaliśmy zboczyliśmy lekko w bok, by zobaczyć wystające- bardzo ciekawe formacje skalne zwane Końskimi Łbami (swoim charakterystycznym kształtem przypominają końskie łby, stąd ta nazwa). Te fantazyjne kształty to efekt złożonego i długotrwałego procesu erozyjnego , podczas którego zostały usunięte elementy mniej odporne na działanie warunków atmosferycznych, a pozostały odporniejsze. Te skałki to doskonały punkt widokowy na Szklarską Porębę- po wypatrzeniu naszej ulicy i zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy w kierunku Szrenicy, by zdobyć jej szczyt 😉

Szrenica (1362m.n.p.m) góruje nad Szklarską Porębą – znajduje się w zachodniej części Karkonoszy na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego i  jest doskonałym punktem widokowym na Góry Izerskie, Czeskie Karkonosze i Kotlinę Jeleniogórską. Na jej szczycie w 1922 r. wybudowano schronisko turystyczne.

Po małym odpoczynku ruszyliśmy dalej w drogę- najpierw kawałek szlakiem czarnym (tzw. ceprostradą), a następnie czerwonym- Głównym Szlakiem Sudeckim w kierunku Śnieżnych Kotłów. Pogoda tego dnia była wprost wymarzona do takiej wędrówki- cieplutko, ale wiaterek lekko zawiewał dając ochłodę, a widoki- cudne :) Wkrótce doszliśmy do kolejnych ciekawych formacji skalnych- były to Trzy Świnki:

A po kolejnych 5 minutach pojawił się Twarożnik- zbudowany jest z kilku nałożonych na siebie bloków granitowych, które skojarzyły się komuś z grudkami białego sera i stąd pochodzi nazwa tych skał. Przy skale znajduje się turystyczne przejście graniczne do Czech.

Śnieżne Kotły zachęcały z daleka, ale zanim do nich doszliśmy zaliczyliśmy jeszcze po drodze pokryty skalnym rumowiskiem- Łabski Szczyt. Na jego południowo- zachodnich zboczach znajdują się źródła Łaby.

I stąd do Śnieżnych Kotłów było już niedaleko. Chłopcy co prawda zaczęli trochę marudzić, że nogi bolą, że gorąco, że nie mają już siły, ale wyjścia nie było- trzeba było iść dalej (młodszy syn wymusił noszenie na barana, a starszy powłócząc nogami powoli szedł do przodu)- ja w każdym bądź razie byłam zachwycona wędrówką, a jeszcze bardziej zachwyciłam się widząc budynek stacji przekaźnikowej :)

W 1837 hrabia Schaffgotsch postawił nad Śnieżnymi Kotłami pierwsze w Karkonoszach schronisko turystyczne (Schneegrubenbaude) z prawdziwego zdarzenia (na Śnieżce jako schronisko służyła dawna kaplica). Po przebudowach i rozbudowie funkcjonowało do lat 60. XX wieku, a na początku następnej dekady umieszczono tam radiowo-telewizyjną stację przekaźnikową (niedostępną dla turystów), która stoi do dzisiejszego dnia.

Śnieżne Kotły jest to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miejsc w Karkonoszach- w całości leżą na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego. W 1933 uznano je za rezerwat przyrody. Po utworzeniu Karkonoskiego Parku Narodowego stały się rezerwatem ścisłym. Śnieżne Kotły są reliktami epoki lodowcowej w krajobrazie zachodniej części gór. Położone są między Wielkim Szyszakiem (1509 m n.p.m.) a Łabskim Szczytem (1471 m n.p.m.). W całości leżą w gminie Piechowice. Mały Śnieżny Kocioł o długości ok. 550 m, szerokości ok. 400 m i głębokości ok. 300 m, oddzielony jest od Wielkiego (długość ok. 800 m, szerokość ok. 600 m, głębokość ok. 300 m) skalistą Grzędą. Wysokość ścian Małego Śnieżnego Kotła wynosi ok. 80 m, a dno leży na wysokości 1175 m n.p.m., natomiast ścian Wielkiego Śnieżnego Kotła sięga ponad 100 m, a dno leży na wysokości 1244 m n.p.m. Ściany kotłów poprzecinane są głębokimi żlebami, a u ich wylotów powstały stożkowe usypiska piargów. Dna kotłów wysłane są blokami granitowymi.

Na dnie Wielkiego Śnieżnego Kotła i na przedpolu Małego Śnieżnego Kotła, pomiędzy morenami, znajdują się trzy, okresowo wysychające jeziorka polodowcowe o nazwie Śnieżne Stawki i kilka młak.

Warto również wspomnieć, że Śnieżne Kotły są doskonałym przykładem występowania alpejskiego krajobrazu w Karkonoszach. W ich obrębie występuje wiele chronionych i rzadkich gatunków roślin np. skalnica śnieżna (gatunek endemiczny, jest to jedyne stanowisko w Europie Środkowej).

To miejsce mnie urzekło- robiłam zdjęcia jak szalona 😉

Następnie udaliśmy się, by zaliczyć Wielki Szyszak (1509 m.n.p.m.)- drugi co do wysokości szczyt polskich Karkonoszy. Jego obła kopuła zwieńczona pomnikiem Cesarza Wilhelma I góruje nad zachodnią częścią Karkonoszy. Stanowi kulminację Śnieżnych Kotłów.Szczyt i zbocza pokrywa rumowisko granitowych bloków tzw. gołoborza. Niestety okazało się, że na sam szczyt nie wchodzi się :( wróciliśmy więc z powrotem do Śnieżnych Kotłów- jeszcze raz  podziwiając je i fotografując.

Zdjęcie poniżej to widok na Wielki Szyszak:

Ze Śnieżnych Kotłów zeszliśmy żółtym szlakiem do Schroniska pod Łabskim Szczytem- kolejne pięknie usytuowane schronisko w polskich Karkonoszach. Zanim jednak pokażę go i opowiem o nim zobaczcie jak schodziłam 😉

Już doszłam, więc mogę opowiadać dalej 😉

Schronisko pod Łabskim Szczytem położone jest w dolnej części Hali pod Łabskim Szczytem, na wys. 1168 m n.p.m. Teren porasta bogata roślinność, między innymi kosodrzewina, jarzębina, wrzos. Z rzadkich roślin alpejskich: ciemiężyca zielona. Dzięki obfitości roślin żyje tu wiele gatunków owadów. Schronisko to należy do najstarszych w Karkonoszach, powstało w czasie wojny 30-letniej (1618- 1648) jako jedna z pierwszych bud pasterskich (lub leśniczówki), dającym jednocześnie schronienie wędrowcom, a w czasie epidemii, która wówczas wybuchła, buda strzegła Czeskiej Ścieżki. Wraz ze wzrostem zainteresowania górami i rozwojem turystyki w Karkonoszach stare budy pasterskie zaczęły zmieniać swój wygląd, stając się schroniskami górskimi. W okolicy schroniska jeszcze na przełomie XVIII i XIX w. wypasano zwierzęta. W wigilię Bożego Narodzenia 1914 r. schronisko spłonęło, w jego miejsce powstał nowy obiekt, a w roku 1938 wybudowano drugi budynek przeznaczony wyłącznie na część noclegową. Budynki te po wielu remontach stoją do dnia dzisiejszego.

Przy schronisku znajduje się węzeł szlaków turystycznych- my dalej żółtym zeszliśmy do Szklarskiej Poręby, mijając już ostatnie tego dnia skałki- Kukułcze Skały. To grupa strzelistych, granitowych skał, składająca się z trzech baszt- środkowa nosi nazwę Wahadła, ponieważ da się wprawić w ruch.

Naszą trasę zakończyliśmy obok Muzeum Mineralogicznego w Szklarskiej Porębie. To był wspaniale i aktywnie spędzony dzień. Wszystkim osobom odwiedzającym Szklarską Porębę polecam ten piękny, malowniczy górski szlak :)

POZDRAWIAM CIEPLUTKO – wkrótce przygotuję nowy wpis, na który już teraz zapraszam :)

Wpis archiwalny – wrzesień 2011

32. W DINOPARKU w Szklarskiej Porębie

WITAM SERDECZNIE i już powakacyjnie  :)

Kończąc poprzedni wpis wspomniałam, że jeśli moje wakacyjne plany wypalą, to na jakiś czas zaprzestanę opowiadania o “mojej ukochanej Jurze” i wypaliły :) Opowiem wam więc teraz o tym co udało mi się zobaczyć w Szklarskiej Porębie i jej okolicy, a do tematyki jurajskiej i moich rowerowych wojaży (które ciągle kontynuuję) powrócę w jesienno- zimowe dni.

Już w zeszłym roku będąc w Karpaczu zachwyciłam się Dolnym Śląskiem  i w te wakacje też zapragnęłam pojechać w tamte strony, tylko tym razem nieco dalej- do Szklarskiej Poręby. Poprzednim razem byłam tam 15 lat temu, a od tej pory sporo się tam pozmieniało. Moim Panom też ten pomysł się spodobał i pojechaliśmy- pojechaliśmy całkiem w ciemno, ale ponieważ już w pierwszym losowo wybranym domu, w samym centrum miasta udało nam się zakwaterować (i to niedrogo 😉 ) śmiem wnioskować, że z noclegami nie ma tam wielkich problemów , nawet w sezonie, no chyba, że akurat mieliśmy takie wielkie szczęście 😉 Jeśli chodzi o pogodę to dopisywało nam na pewno podczas całego wyjazdu (skóra jeszcze do tej pory mi schodzi mimo, że wróciłam do domu już ponad 3 tygodnie temu). Jeszcze przed wyjazdem przygotowałam się dokładnie do niego czytając o różnych atrakcjach w Szklarskiej Porębie i jej okolicy, a jest ich tam tyle, że niemożliwym jest nudzić się i to zarówno podczas słonecznej, jak i deszczowej pogody. Przy sprzyjającej pogodzie koniecznie trzeba się wybrać w góry, a deszcz możne przeczekać w którymś z licznych tam muzeów np. Muzeum Mineralogiczne, Muzeum Ziemi Juna, Muzeum Energetyki, Muzeum Miejskie Dom Gerharta Hauptmanna, Dom Gerharta i Carla Hauptmannów, Wlastimilówka-Dom Wlastimila Hofmana, czy w jakiejś galerii np. Galerii Izerskiej, czy Galerii Fotografii Artystycznej, bądź wybrać się do Starej Chaty Walońskiej, albo zwiedzić sobie Hutę Szkła- naprawdę jest w czym wybierać :) My niestety nie zaliczyliśmy żadnego z tych muzeów, a to dlatego, że pogoda była cudna i woleliśmy spędzać czas na świeżym powietrzu- na górskim szlaku, bądź wycieczkach do pobliskich Czech.

I od czego by tu zacząć- sama nie wiem, więc może zrelacjonuję Wam wszystko po kolei- co robiliśmy i co zwiedzaliśmy. Nie ukrywam, że już pierwszego dnia po zakwaterowaniu korciło mnie, by ruszyć w góry i tęsknie zerkałam na górującą nad miastem Szrenicę, ale ponieważ po podróży dzieci nie były w pełni sił -dałam sobie na wstrzymanie, a zamiast tego ruszyliśmy na poszukiwanie nowego i mocno rozreklamowanego w Szklarskiej Porębie- DINOPARKU :) Powstał on w zeszłym-2010 roku i znajduje się w Szklarskiej Porębie Średniej (ul. Muzealna 7). Z centrum miasta można za 5 zł dojechać do niego specjalnym busikiem.

Ktoś powie, że takie parki wyrastają ostatnio jak grzyby po deszczu- faktycznie jest ich coraz więcej i znajdują się w różnych regionach Polski. Ktoś inny powie “kicz”- może i tak, ale ja (zresztą na pewno nie tylko ja) lubię takie miejsca, bo fajnie można się w nich zrelaksować i oderwać od problemów życia codziennego i o to chodzi, więc będąc w tamtym regionie Polski polecam Wam odwiedzenie go- dzieciom nie muszę, bo z pewnością same Was tam zaciągną 😉 ( bilet normalny-18 zł, ulgowy-14, są też bilety rodzinne i grupowe, a dzieci do 1m wzrostu mają wstęp gratis).

Dinopark ma powierzchnię 10 ha, a ścieżka edukacyjna z makietami ok. 70      dinozaurów – długość 1 km. Znajdują się tu rekonstrukcje dinozaurów naturalnej wielkości, które rozmieszczone zostały wśród skał i wzgórz na terenie olbrzymiego lasu. Każdy z tych prehistorycznych gadów wygląda jak żywy – jedne spokojnie obrywają liście z najwyższych gałęzi w lesie, niektóre szykują się do skoku po zdobycz, inne wyglądają tak, że osoby o słabych nerwach wolą im się nie przyglądać.

Do odważnych świat należy, więc nie lękając się spokojnie sobie przysiadłam przed groźną bestią 😉

Oprócz ścieżki edukacyjnej z makietami dinozaurów na odwiedzających ten park czekają jeszcze inne atrakcje jak np: kino 5D, dwupoziomowy plac zabaw, piaskownica “małych odkrywców”, kolejka Flinstonów, park linowy “Małpi Gaj”, dinoshop, restauracja oraz cafe, więc z pewnością nie można się tam nudzić :)

Moim zdaniem ten park to idealne połączenie edukacji, rekreacji i odpoczynku- jeszcze raz polecam Wam go :)

A teraz zmiana tematu-w Szklarskiej Porębie znajdują się 4 kościoły i właśnie wracając z DINOPARKU zatrzymaliśmy się pod jednym z nich – Kościołem parafialnym p.w. Bożego Ciała oo Franciszkanów- wybudowany w latach 1884-86 w stylu neoromańskim, ufundowany przez Schaffgotschów. Wewnątrz obrazy i sztandary namalowane przez Wlastimila Hofmana, a wśród nich obraz umieszczony w ołtarzu głównym – “Chrystus z Eucharystią” na tle Szrenicy.

Na zdjęciu poniżej oczywiście ten kościół:

Ponieważ do wieczora pozostało jeszcze trochę czasu, więc by go w pełni wykorzystać podjechaliśmy jeszcze do Wodospadu Szklarki, bo chyba nie ma osoby, która byłaby w Szklarskiej Porębie i nie zobaczyła go.Wodospad Szklarki jest niewątpliwie jednym z najbardziej urokliwych zakątków Karkonoszy( wodospad oraz jego otoczenie stanowią enklawę Karkonoskiego Parku Narodowego). Charakterystyczny kształt opadającej z wysokości ponad 13 metrów kaskady, opowiadający własną historię szum wody i niewielkie oddalenie od centrum Szklarskiej Poręby powodują, że jest to najchętniej chyba odwiedzane miejsce w tych górach. Gości on na większości widokówek z tego rejonu.

Zdjęcie poniżej , to taka moja widokówka z tym wodospadem w roli głównej:

Na lewym brzegu skalnego progu znajdują się okazałe marmity (przegłębienia w dnie strumienia lub rzeki powstałe w wyniku eworsji u podnóża wodospadu lub progu skalnego). Pierwsze wzmianki o Wodospadzie Szklarki pochodzą już ze średniowiecza. Przez wszystkie stulecia wodospad był uwieczniany w opisach, rycinach i obrazach, bowiem uważano to miejsce za szczególnie romantyczne i piękne. W 1868 roku przy wodospadzie wybudowano gospodę, która z czasem przekształcona została w dzisiejsze Schronisko „Kochanówka”. Niebywałą atrakcją dla XIX turystów było regulowanie przepływu wody dopływającej do wodospadu i spuszczanie jej po pobraniu opłat od gości.

Można do niego dojść  z centrum miasta szlakiem zielonym wzdłuż rzeki Kamienna lub szlakiem czarnym (szlak okrężny wokół Szklarskiej Poręby). Obok Wodospadu Szklarki biegnie też szlak niebieski z Piechowic do schroniska „Pod Łabskim Szczytem”.

Na kolejnym zdjęciu ja relaksuję się w tej cudownej scenerii – szkoda, że nie możecie usłyszeć tego szumu wody 😉

Jest jeszcze jeden równie znany wodospad w Szklarskiej Porębie- Wodospad Kamieńczyka, ale o nim to już opowiem Wam innym razem.

Ten pierwszy dzień w Szklarskiej Porębie zakończyliśmy spacerkiem po centrum miasta, poobserwowaliśmy też śmiałków w parku linowym (znajduje się on na terenie parku miejskiego w centrum miasta, bezpośrednio do niego przylega Rodzinny Park Rozrywki Esplanada tu największą atrakcją jest całoroczna rynna saneczkowa Alpine Coaster) i zrobiliśmy plany na kolejny dzień. Teraz zdradzę tylko, że plany wypaliły i był to cudownie spędzony dzień na górskim szlaku, a dokładnie opowiem o tym w kolejnym moim wpisie, na który już teraz gorąco zachęcam.

POZDRAWIAM i mam nadzieję, że żadna powakacyjna depresja Was nie dopadła 😉

Wpis archiwalny – sierpień 2011

31. Brama Twardowskiego i Zamek Ostrężnik

WITAM CIEPLUTKO i chyba już po raz ostatni w okresie wakacyjnym :)

Zafascynowana pięknem Jury regularnie co tydzień wsiadam na mój rower i docieram do różnych jej zakątków (zarówno tych znanych mi, jak i takich, których jeszcze do tej pory nie poznałam). Pogoda tego lata nie rozpieszcza nas, ale ja już na to nie zwracam uwagi i ruszam w  teren korzystając z mojego wolnego – rowerowego popołudnia. Tym razem wybrałam się do Złotego Potoku, bo dawno tam już nie byłam, a atrakcji turystycznych jest tak wiele, że wprost nie sposób zobaczyć wszystkiego w ciągu jednego dnia, zwłaszcza jeśli wyrusza się z domu o godz.15.00, jedzie na rowerze w jedną stronę ponad 25 km, a o 21.00 trzeba być już z powrotem w domu. Zdecydowałam więc, że tym razem zobaczę Bramę Twardowskiego i Zamek Ostrężnik, a resztę atrakcji zostawię sobie na kiedy indziej :)

Tego dnia pogoda była dla mnie łaskawa, bo po kilku deszczowych dnia w końcu przestało padać, a nawet pojawiło się słonko. Bez problemu dojechałam do Żarek, a następnie nakierowałam się na Janów – będąc już w Złotym Potoku odbiłam w drogę lokalną do Siedlca i po przejechaniu 900m tuż przy tej drodze, w lesie dojrzałam prześwitujące skałki – wśród nich bez problemu odnalazłam Bramę Twardowskiego:

Brama Twardowskiego to symbol terenu północnej Jury nazwany tak przez Zygmunta Krasińskiego. Ostaniec związany jest z legendą o czarnoksiężniku Twardowskim, który dosiadając koguta odbił się od skały i poszybował na Księżyc, wybijając w wapieniu dziurę. Geologicznie to wapień skalisty powstały w okresie jury na dnie ciepłego morza z wapiennych szczątków obumarłych organizmów. W epoce górnej jury doszło tu do odsłonięcia płyty wapiennej z morza, a w górnej kredzie do ponownej transgresji morskiej, która doprowadziła do wypłukania skał i utworzenia jaskiń. Pod koniec kredy, w wyniku ruchów laramijskich obszar został wydźwignięty, a w środkowym miocenie doszło do nasilenia ruchów tektonicznych, dzięki czemu fragment podziemnej jaskini został wypiętrzony. Z czasem skała została obrobiona przez deszcze przyjmując postać bramy. Skała już za czasów Krasińskich w 1857r. została udostępniona turystycznie poprzez wybudowanie do niej drewnianych schodów. Podczas wojny obronnej w 1939r. w jej okolicy toczyły się krwawe boje Armii Kraków z hitlerowskim najeźdźcą.

Dzisiaj Brama Twardowskiego przyciąga turystów swoją oryginalnością i pięknem – jest jedną z głównych atrakcji Złotego Potoku i okolicy :)

Ten bardzo ciekawy, potężny i charakterystyczny ostaniec wygląda pięknie o każdej porze roku – teraz zapałałam chęcią odwiedzenia go ponownie jesienią i zimą……..  i jeśli tylko mi się to uda, to dorzucę tu jeszcze jego zdjęcia w jesiennej lub zimowej szacie :)

Punkt pierwszy programu zaliczony, więc wsiadłam na rower i pojechałam z powrotem do drogi 793 i z niej odbiłam na szlak rowerowy biegnący Doliną Wiercicy (obszar Rezerwatu Parkowe) w kierunku Zamku Ostrężnik. Po drodze mijam różne ciekawe formy skalne – właśnie ta okolica słynie z ciekawych form skalnych rozsianych wśród pięknych lasów liściastych. W odróżnieniu od Skał Rzędkowickich, czy Podlesickich tutejsze skały toną w mroku koron wysokich drzew.

Jedną z charakterystycznych form tego terenu jest grupa skał nazwana przez Zygmunta Krasińskiego – Diabelskie Mosty. Skały mają ponad 15 m wysokości i podzielone są szerokimi szczelinami. Ze skałami związana jest legenda mówiąca o diable, który wpadł w te szczeliny skalne i zaklinował się wypatrując Twardowskiego na księżycu.

I poniżej jedno z kilku zdjęć jakie zrobiłam w tym miejscu:

Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie mi się tamtędy jechało, a z licznych tablic informacyjnych można się dowiedzieć sporo ciekawych rzeczy o tym terenie. I tak jadąc dotarłam do ukrytych w lesie ruin tajemniczego zameczku:

A tajemniczego, bo nieznana jest bliżej historia powstania ostrężnickiego zamku. Powszechnie uważa się, że wzniesiono go z inicjatywy króla Kazimierza Wielkiego w połowie XIV wieku jako kolejne ogniwo w łańcuchu jurajskich warowni – orlich gniazd, strzegących południowych rubieży Rzeczypospolitej. Hipoteza takowa poparta jest faktem, że położona nieopodal wieś Trzebniów, zanim przeszła na początku XV stulecia w posiadanie rodu Kobyłów, stanowiła wcześniej własność królewską. Być może budowla nigdy nie została ukończona i nikt w niej nie mieszkał. Niektóre źródła wspominają, że mogła się w niej mieścić siedziba rozbójników albo więzienie, w którym królowie trzymali bez sądu swych przeciwników politycznych.

W skład kompleksu obronnego wchodził zamek górny i przypuszczalnie przedzamcze. Położony na wapiennej skale zamek górny miał regularne założenie o powierzchni około 1200 metrów kwadratowych. W północno-zachodniej części dziedzińca znajdował się budynek mieszkalny wzniesiony na planie prostokąta o wymiarach ok. 30×10 metrów. Od południa stała wysunięta przed lico murów czworoboczna baszta. Całość otoczono murem o długości 144 i grubości 1,6-2 metry. Wjazd prowadził z przedzamcza od strony zachodniej, obok skał łączących zamek z podgrodziem. Być może przejazd wiódł po przerzuconym nad fosą drewnianym moście. Skała, na której wznosił się zamek górny jest stroma i niedostępna od północy i od zachodu. Od strony południowej oraz wschodniej spadek wysokości terenu przebiega łagodniej i tam rozwinęło się pełniące funkcje gospodarcze przedzamcze. Miało ono powierzchnię ok. 2000-7000 metrów kwadratowych i otoczone było ziemnym wałem umocnionym palisadą. Całość obiegała mokra fosa. Wjazd na teren zamku prawdopodobnie znajdował się w przerwie między wałami, w południowo-wschodniej części założenia. (znalezione w internecie)

Miejscowe podania mówią, iż Ostrężnik przez długi okres czasu był siedzibą zbójników a w podziemiach zakopane są ich łupy. Przy ich podziale bowiem doszło do kłótni i zbóje wymordowali się nawzajem. Inne legendy opowiadają o tajnym więzieniu w Ostrężniku, w którym trzymano bezprawnie wielu możnowładców. Podobno gdyby dostać się do podziemi można by odkryć wiele szkieletów więzionych tu osób. Niektórzy opowiadają że po zmroku można ujrzeć białą zjawę przechodzącą od zamku górnego do jaskini ostrężnickiej.                                                                                                                        Inny skarb pochodzi z XIX w. Podobno w czasie powstania styczniowego w 1863 r. po przegraniu bitwy pod Śmiertelnym Dębem (oddalonym o 10 km od zamku), powstańcy ukryli tutaj dokumenty i skarb powstańczy. Nikomu nie udało się ich odnaleźć.          Ostrężnicki zamek znajduje się w lesie na wzgórzu ze skałą. Z zamkiem sąsiaduje inna wapienna skała z jaskinią, która łączyła się z nim korytarzami. W ogóle podziemnych korytarzy było tu więcej, ale zostały już zasypane.

Z jaskinią ostrężnicką związane są odrębne legendy. Jedna z nich mówi o chłopcu, który znalazł głęboko w jaskini skarb. Wcześniej nikt się tam nie zapuszczał bo podobno skarbu pilnował sam diabeł. Wnętrze jaskini było wtedy zagrodzone masywnymi wrotami, które zatrzasnęły się nagle za wychodzącego chłopcem i przycięły mu piętę. Od niego ma wywodzić się miejscowa rodzina Piętaków.

Z niegdyś murowanego zamku do czasów nam współczesnych przetrwały skromne fragmenty murów o wysokości nie przekraczającej jednego metra, oraz relikty czworobocznej baszty. Widoczne są również otaczające podzamcze ziemne wały. Cały teren porośnięty jest młodym, gęstym lasem.                                                                 Skała, na której wzniesiono warownię stanowi częsty cel wycieczek grotołazów (dzięki wspomnianej przeze mnie wcześniej  jaskini ostrężnickiej).

Zafascynowana ciszą, spokojem (oprócz mnie nikogo więcej tam nie było) i tajemniczością miejsca straciłam poczucie czasu i gdy zerknęłam na zegarek i zobaczyłam 19.30 nie pozostało mi już nic innego jak tylko dosiąść “mojego rumaka” i pogalopować do domu 😉

Po drodze zatrzymałam się tylko na ekspresowe zjedzenie batonika i pstryknięcie kilku fotek zachodzącemu słonku (no nie mogłam się powstrzymać 😉 ):

Do domu dojechałam w rekordowym dla mnie tempie – zmęczona, ale z wyjazdu bardzo zadowolona (zresztą ja zawsze jestem zadowolona 😉 )

Zachęcam Was do czytania kolejnych wpisów i poznawania uroków Jury :)                 A jeśli tylko moje wakacyjne plany wypalą, to w kolejnych wpisach będę opowiadała o innym regionie Polski :)

POZDRAWIAM !!!!!! :)

Wpis archiwalny – sierpień 2011

30. Na jurajskim szlaku: Suliszowice

WITAM SERDECZNIE z wakacyjnego jurajskiego szlaku :)

Tym razem na moim rowerze wybrałam się do Suliszowic (województwo śląskie, powiat myszkowski, gmina Żarki), by (może dziwnie to zabrzmi 😉 ), ale upewnić się, że znajdujących się tam ruin strażnicy nie da się zobaczyć na własne oczy. Osoby czytające mojego bloga pewnie pamiętają, że docierałam już na rowerze do trzech strażnic: w Łutowcu, w Ryczowie i w Przewodziszowicach …… i do tego kompletu brakowało mi jeszcze tylko tej w Suliszowicach. Słyszałam już wcześniej i w internecie też to można wyczytać, że od lat 70-tych XX w. znajduje się ona na prywatnym, ogrodzonym terenie. Ja jednak jestem taki “Tomasz niedowiarek”- jak czegoś sama nie sprawdzę, to nie uwierzę. Pojechałam więc z takim nastawieniem, że jak nie uda mi się jej zobaczyć, to chociaż zobaczę inne znajdujące się w  tej okolicy skałki, pooddycham czystym “jurajskim powietrzem” i pojeżdżę sobie na rowerze, więc i tak wyjazd nie będzie zmarnowany.

Pogoda niestety znowu nie za fajna – czarne chmury wiszą mi nad głową, ale ja już uodporniłam się i nie zważając na to regularnie co tydzień pokonuję zaplanowaną trasę (a dyżurny płaszcz przeciwdeszczowy wożę w plecaku- na wszelki wypadek i ku odstraszeniu). Tuż przed Myszkowem łapie mnie pierwszy deszcz, ale zamiast zakładać płaszcz postanawiam przeczekać go pod zadaszeniem i faktycznie po chwili przechodzi- wsiadam na rower i jadę już bezdeszczowo aż do Żarek, a za Żarkami kieruję się na Janów, ale tylko kawałek jadę tą drogą, bo tuż przed Zawadą odbijam w drogę do Jaroszowa, a następnie do Suliszowic.

I nagle, w oddali, w polach widzę pierwsze skałki – postanawiam więc podjechać do nich bliżej:

Nie pada, skałki nie ogrodzone, żadnych turystów, ani groźnych psów na horyzoncie, więc rower zostawiam w rowie i w spokoju sobie spaceruję i fotografuję (o tych psach to taka aluzja do poprzedniego wpisu 😉 ):

Jura to naprawdę kraina pełna uroku – uwielbiam zwiedzać jej zakamarki:

Zafascynowana światem biologii obserwuję też kwiaty na łące i je fotografuję:

Na kolejnym zdjęciu uroczy chwast z pracowitą pszczółką:

Tego dnia było wyjątkowo dużo motyli – niestety były też bardzo ruchliwe i sporo trudności przysporzyło mi zrobienie im jakichkolwiek zdjęć:

Poniżej prawdziwe oblężenie:

I jeszcze jedno zdjęcie zrobione w tym miejscu – tym razem w roli głównej dmuchawiec:

No dobrze-” komu w drogę, temu czas”- wsiadam znowu na rower i jadę już do samych Suliszowic. W centrum wsi, bez problemu znajduję tablicę informacyjną o strażnicy i niestety jest dokładnie tak jak wyczytałam w internecie- znajduje się na prywatnym terenie- nawet zza ogrodzenia nic nie można dojrzeć, a groźne psy ostrzegają przed ewentualnym wejściem na teren (zresztą nie zamierzam tego robić). W samych Suliszowicach oprócz tej strażnicy znajduje się jeszcze kilka innych ostańców skalnych, ale niestety wszystkie są na prywatnych posesjach – pokręciłam się trochę po wsi i nie pozostało mi nic innego jak tylko wracać do domu, tym bardziej, że już zaczynało się robić późno, a niebo straszyło.

W centrum Żarek zatrzymałam się jeszcze na chwilkę pod znajdującym się tam pomnikiem Ludwika Rocha Gietyngiera (polski duchowny katolicki, błogosławiony Kościoła katolickiego – urodzony 16 sierpnia 1904 właśnie w Żarkach):

Tym razem niebo nie było dla mnie łaskawe i zamiast na koniec wycieczki obdarować mnie pięknym zachodem słońca – zmoczyło mnie deszczem :( Do domu wróciłam ubłocona, ale i tak bardzo zadowolona z tej wycieczki :)

Na koniec muszę Was ostrzec – JURA JEST NIEBEZPIECZNA – UZALEŻNIA !!!           Ja już jestem uzależniona od niej totalnie i żaden odwyk mi nie pomoże- mało tego cieszę się, że mam akurat takie uzależnienie :)

POZDRAWIAM WSZYSTKICH SERDECZNIE !!!

Wpis archiwalny – lipiec 2011

Edycja wpisu: 2 styczeń 2014

Z tego wyjazdu nie przywiozłam żadnych ciekawych zdjęć zrobionych w Suliszowicach i jak dotąd nie udało mi się ponownie tam pojechać, ale niedawno, w grudniu 2013 roku dostałam kilka zdjęć od wieloletniego mieszkańca tej miejscowości, Pana Jacka Kamińskiego.

Wdzięczna za zdjęcia i cenne informacje odnośnie Suliszowic dodaję zdjęcie zabytkowej studni w Suliszowicach autorswa Pana Jacka Kamińskiego.

Pozdrawiam serdecznie Pana Jacka z żoną :)