13. Zamek Chojnik

WITAM I ZAPRASZAM do dalszego wędrowania ze mną po Dolnym Śląsku !!!

Jak już wielokrotnie pisałam uwielbiam zwiedzać zamki (i to zarówno te zachowane w doskonałym stanie, jak i ruiny) i w związku z tym w jakimkolwiek regionie Polski bym się nie znalazła, to ciągnie mnie do ich zwiedzania. Tak było i podczas tego kilkudniowego wyjazdu. Jeszcze w domu planując go, planowałam również odwiedzenie dwóch zamków- Chojnik i Bolków ( w których byłam już kiedyś -15 lat temu…..i bardzo mi się wtedy tam podobało ). A po wizycie w Parku Miniatur w Kowarach (poprzedni wpis), gdzie podziwialiśmy miniaturę Zamku Chojnik, zdecydowaliśmy wszyscy (tzn. ja z mężem i starszym synem, bo młodszy póki co nie ma jeszcze prawa głosu w takich sprawach), że zaraz następnego dnia z samego rana ruszamy na podbój tej twierdzy.

Zamek Chojnik jest jednym z piękniejszych zamków Karkonoszy ze względu na swoje położenie oraz stan techniczny. Jest on usytuowany niedaleko Jeleniej Góry- Sobieszowa, na szczycie granitowego wzgórza o wysokości 627 m n. p.m. na Pogórzu Karkonoskim.Dostać się do niego można (z Sobieszowa) trzema szlakami, z których najłatwiejsza jest trasa oznaczona kolorem czerwonym, lecz godny polecenia jest również szlak czarny przez Zbójeckie Skały lub zielony prowadzący przez Piekielną Dolinę. My wchodziliśmy szlakiem czarnym przez Zbójeckie skały(malowniczy, ale wcale nie taki łatwy do pokonania), a schodziliśmy dla odmiany czerwonym.

Na kolejnym zdjęciu to samo ujęcie co poprzednio, tylko poddałam się nieco mojej wenie twórczej, hihihi……. i powstał mi taki oto obrazek :

Od 1991 roku na zamku Chojnik odbywają się turnieje rycerskie- o Złoty Bełt Zamku Chojnik. Jest to obecnie drugi najstarszy cyklicznie rozgrywany turniej w Polsce. Zamek jest również siedzibą bractwa rycerskiego. My akurat mieliśmy takie szczęście, że po dotarciu do niego (a zajęło nam to około godziny, cały czas idąc w górę) okazało się, że za 15 minut rozpocznie się pokaz walk rycerskich. Darowaliśmy więc sobie na razie zwiedzanie zamku i wygodnie ulokowaliśmy się na ławce na dziedzińcu, by móc podziwiać to przedstawienie. Występowało zaprzyjaźnione bractwo z Czech, a także ochotnicy z widowni mogli się wykazać przy odpalaniu broni. Było więc na co popatrzeć.

Po zakończeniu przedstawienia i posiłku regeneracyjnym ruszyliśmy zwiedzić zamek. O jego historii na przestrzeni wieków można by opowiadać długo- ograniczę się tylko do kilku ważnych informacji:

Dzieje zamku sięgają XII w, gdy istniał tu dwór myśliwski. W XIV w Bolko II Świdnicki wzniósł warownię strzegącą granic jego księstwa. W późniejszych latach zamek przeszedł w ręce rycerskiego rodu Schaffgotsch. Przez długie lata był siedzibą rodową tego rodu. W czasie burzy, w roku 1675 doszło do uderzenia pioruna i pożaru obiektu. Od tego czasu budowla pozostaje w częściowej ruinie.

Z dolnego zamku dostaliśmy się na górny, w którym mieściła się zbrojownia, kaplica oraz pomieszczenia pałacowe (pozaglądaliśmy tam w każdy kąt) a następnie udaliśmy się na jego wieżę, by z niej móc podziwiać malownicze widoki okolicy:

O zamku krąży wiele legend – najpopularniejsza jest o pięknej księżniczce Kunegundzie, z bogatego rycerskiego rodu, która mieszkała na tymże zamku. Była to bardzo kapryśna i rozpuszczona panna. Jej kaprysem było, żeby kandydat na męża, objechał konno w pełnej zbroi zamkowe mury. Długo nikomu się to nie udawało, a kolejni śmiałkowie ginęli spadając w przepaść. Pewnego razu przybył na zamek rycerz z Krakowa, który dokonał tego karkołomnego wyczynu, kiedy jednak oczarowana księżniczka ofiarowała mu swoją rękę – odrzucił jej starania i odjechał. Powiedział, że nie chce tak okrutnej panny, przez którą zginęło tylu odważnych ludzi, chciał udowodnić tylko, co potrafi polskie rycerstwo. Poniżona i niechciana panna rzuciła się w przepaść z murów, z których spadali śmiałkowie wysyłani przez nią na śmierć. Do dziś podobno można zobaczyć ducha jednego z rycerzy, który konno objeżdża zamkowe mury w księżycowe noce.

Ponieważ zamek ten jest wysoko usytuowany, widok z wieży jest faktycznie zachwycający- na zdjęciu w oddali  Podgórzyńskie Stawy i stawy hodowlane:

I jeszcze jedno, już ostatnie spojrzenie w dół i schodzimy z wieży, a następnie opuszczamy zamek. Na dół jak już wspominałam wcześniej schodzimy dla odmiany szlakiem czerwonym- dużo łagodniejszym niż ten czarny, którym wchodziliśmy (no nie wszyscy schodzimy, bo młodszy syn jest całą drogę niesiony na barana przez męża).

Ponieważ zamek ten znajduje się niedaleko Jeleniej Góry- symbolicznej stolicy Kotliny Jeleniogórskiej i Karkonoszy, więc będąc tak blisko tego miasta grzechem byłoby nie zobaczyć go (ja nigdy wcześniej nie zwiedzałam go). A jeszcze dodatkowo ciągnęła mnie do niego chęć zobaczenia Starówki z pięknymi, kolorowymi kamieniczkami, której makietę widziałam poprzedniego dnia w Parku w Kowarach. Drugim obiektem jelenigórskim w tym parku jest Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego- wzniesiono go na mocy układu z 1707 r., kiedy to cesarz austriacki wyraził zgodę na budowę 6 tzw. Kościołów Łaski, przeznaczonych dla dyskryminowanych na Śląsku protestantów.

Jedziemy więc do centrum miasta, parkujemy samochód w pobliżu Starówki i idziemy sobie po niej pospacerować. To był bardzo fajny spacerek- tym bardziej, że słoneczko wyszło i zrobiło się bardzo ciepło. Zwiedziliśmy tam wspomniany Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego,  zobaczyliśmy Kościół Św. Anny, Bramę Wojanowską i piękne kamieniczki ciągnące się aż do Rynku. I mnie właśnie szczególnie zachwycił ten prostokątny Rynek z Ratuszem.

Niestety czas nam nie pozwolił na zwiedzenie całego miasta (a szkoda !!!) , ograniczyliśmy się tylko do Starówki. Ale mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś powrócić tam i zobaczyć to wszystko, czego tym razem nie zobaczyłam. Posileni porządnym obiadem wracamy do Karpacza (osobom, które nie czytały poprzednich wpisów przypominam, że tam mieszkaliśmy). Ale zanim tam dotarliśmy to zatrzymaliśmy się po drodze w jeszcze kilku miejscach. Pierwszym z nich były Mysłakowice- znajduje się tam Pałac Królów Pruskich (obecnie mieści się w nim szkoła), Kościół Królów Pruskich oraz Domy Tyrolskie- wszystkie te obiekty można też podziwiać w miniaturze w Kowarach. Następnie chcieliśmy zobaczyć ruiny zamku ks. Henryka, niedaleko Grodna, ale niestety z braku dobrego dojazdu i możliwości bezpiecznego pozostawienia samochodu, gdzieś w pobliżu- zrezygnowaliśmy. A zamiast tego pojechaliśmy do Miłkowa, gdzie znajduje się pałac- obecnie w jego wnętrzach urządzony jest hotel oraz restauracja ( w ogóle na Dolnym Śląsku jest mnóstwo pałaców, w większości z nich są teraz hotele, restauracje, czy tak jak w tym w Mysłakowicach szkoły, a część z nich niestety popada w ruinę).

Ja jeszcze chciałam zatrzymać się przy Zbiorniku Sosnówka, ale okazało się, że jest on dookoła ogrodzony i nie ma takiej możliwości bym tam spacerować, więc musiałam go sobie odpuścić.

I tak nam upłynął kolejny dzień wyjazdu- o następnym tym razem na górskim szlaku opowiem Wam w kolejnym wpisie.

Ten wpis pozwolę sobie zadedykować pewnej bardzo sympatycznej mieszkance Jeleniej Góry- Sylwiu, oczywiście domyślasz się, że to Ciebie mam na myśli :)

POZDRAWIAM WSZYSTKICH CZYTAJĄCYCH MOJE WPISY I ZWIEDZAJĄCYCH WIRTUALNIE ZE MNĄ !!!

Wpis archiwalny – wrzesień 2010